Źródło |
Jestem
pewna, że każdy kojarzy zdjęcie wygłodzonego dziecka leżącego na ziemi, za
którym stoi sęp. Jednak ile osób jest w stanie wymienić autora tego zdjęcia i
okoliczności jego powstania? Kevin Carter był fotoreporterem wojennym należącym
do tzw. Bractwa Bang Bang. Grupy fotografów, którzy szukali zamieszek,
strzelanin i wojen, bo to one gwarantowały dobre i mocne zdjęcia. W ich
postępowaniu możemy nie widzieć sensu, ale dla nich im większe
niebezpieczeństwo, tym lepsza okazja na zdjęcie, które może trafić na pierwsze
strony gazet. Nie straszne im były kule świszczące nad uchem, czy widok ofiar
leżących na ziemi – najważniejsze jest dobre ujęcie.
„Bractwo
Bang Bang” to książka, która opisuje rzeczywistość fotoreportera wojennego. Jej
autorami są Greg Marinovich i Joao Silva, którzy wraz z Kevinem Carterem i
Kenem Oosterbroekiem tworzyli tytułową grupę. Autorzy pokazali jak od podszewki
wygląda życie ludzi, którzy patrzą na śmierć i cierpienie zza obiektywu
aparatu. Zdecydowana większość książki poświęcona jest opisowi wydarzeń z
końcowego okresu apartheidu w RPA. Wojna pomiędzy jego zwolennikami i
przeciwnikami oraz ciężka atmosfera związana ze zbliżającymi się pierwszymi
wyborami demokratycznymi napędzała monopol na zdjęcia dokumentujące te
wydarzenia. Fotoreporterzy nierzadko narażali własne życie, by zrobić zdjęcie,
które odda dramatyzm chwili.
Choć
autorami książki są dwie osoby, to wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy
Grega Marinovicha. To on jest naszym głównym przewodnikiem po trudnym zawodzie
fotoreportera wojennego. Joao Silva uzupełnia niektóre wydarzenia własnymi
wspomnieniami i własnym punktem widzenia, ale jest to zrobione bardzo płynnie i
nie wpływa na relację głównego bohatera, tylko wzbogaca narrację.
Podobało
mi się, że nikt nie próbował wybielać tego, co robią fotoreporterzy. Marinovich
przyznaje, że wśród fotografów wojennych odbywały się rozmowy o tym jak czują
się gdy widzą ofiary i przemoc, a zamiast pomagać tylko pstrykają zdjęcia. Każdy
z nich zadawał sobie pytanie czy nie są współwinni zbrodniom, które
fotografują. Książka pokazuje, że wielu fotoreporterów nie potrafiło poradzić
sobie z obciążeniem emocjonalnym, jakie niesie za sobą ten zawód. Zrobienie
dobrego zdjęcia to tylko połowa sukcesu, należy sobie jeszcze poradzić z tym,
czego jest się świadkiem.
Książka
oprócz świetnego świadectwa pracy fotoreporterów wojennych jest również cennym
źródłem wiedzy na temat sytuacji politycznej w RPA przed ogłoszeniem
pierwszych, wolnych wyborów. Muszę jednak przyznać, że zdecydowanie bardziej
ciekawiły mnie fragmenty dotyczące przemyśleń autorów i opisów akcji, na które
się wyprawiali, niż zawiła sytuacja polityczna RPA. Choć, bez tego książka
byłaby zdecydowanie uboższa i nie oddawałaby istoty tego, co robili
fotoreporterzy.
Jeżeli
ciekawi Was to skąd biorą się wojenne zdjęcia z pierwszych stron gazet i jak
wygląda praca ich autorów to śmiało sięgajcie po tę książkę. Dowiecie się z niej
co czuje fotograf, który znajduje się w samym środku strzelaniny i ile musi
zrobić, by sprawić, że to jego zdjęcie będzie tym najlepszym. Nie jest to łatwa
i przyjemna lektura, bo i ten zawód taki nie jest. Wyrzeczenia i przełamywanie
barier to dla tych ludzi chleb powszedni. Jedno zdjęcie może wiązać się z
poczuciem winy i jednocześnie zagwarantować międzynarodową sławę.
Tytuł: Bractwo Bang Bang
Autor: Greg Marinovich, Joao Silva
Wydawnictwo: Sine Qua Non, 2012
Stron: 305
Ocena: 4,5/6
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.
Od jakiegoś czasu chcę tę książkę przeczytać, głównie ze względu na to szczere podejście do fotoreporterskich doświadczeń. Mam nadzieję, że może w tym roku uda mi się po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńMyślę, że właśnie to prawdziwe oblicze zawodu fotoreportera wzbogaca książkę. Autorzy nie boją się zatuszować tego, że wśród ich kolegów po fachu występują przypadki depresji, czy uzależnień od narkotyków spowodowane wydarzeniami, których byli świadkami.
UsuńTo raczej nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńCzęsto się nad tym zastanawiałam. Na ile fotoreporterzy to zwykłe hieny, żerujące na tragediach, a na ile dokumentaliści wykonujący swoją pracę. Nie oceniam, każdy wykonuje tylko swoją pracę, ale... No właśnie ale...
OdpowiedzUsuńJa też się nad tym zastanawiałam i ta książka pozwoliła mi zrozumieć to, z czym na co dzień muszą zmagać się ci ludzie.
UsuńCiekawa propozycja. Szczególnie dla tych, którzy wiążą z tym zawodem swoją przyszłość.
OdpowiedzUsuńChętnie się do niej kiedyś dobiorę :)
Co prawda ja nie wiążę przyszłości z tym zawodem, ba nawet nigdy o tym nie myślałam, ale i tak byłam zaciekawiona co dzieje się w głowach wojennych reporterów. A jeśli chodzi o ludzi, którzy chcieliby ten zawód wykonywać to dla nich ta książka to wręcz pozycja obowiązkowa ;)
UsuńMam te książkę w chce przeczytać, lubię taką tematykę. Z pewnością ją kiedyś upoluje :D
OdpowiedzUsuńJak kiedyś nadarzy się okazja, to z pewnością sięgnę po tą pozycję :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
addictedtobooks.blog.pl
Kiedyś czytałam wpis o reporterze, który uratował chłopca przed postrzałem, bo akurat był w pobliżu. Więc na pewno nie jest tak, że ludzie, patrząc przez obiektyw, dystansują się od tych okrucieństw, które właśnie widzą. :) Historie fotoreporterów wojennych (i samych zdjęć) wydają mi się bardzo ciekawe. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że trudno jest im dystansować się od wydarzeń, które fotografują, ale dla niektórych liczy się najpierw zdjęcie, a dopiero potem niesienie pomocy. Wszystko zależy od człowieka i jego wrażliwości oraz stosunku do wykonywania pracy. Książka pokazuje, że fotoreporter musi sam ustalić sobie granicę, która określa kiedy przestać fotografować.
UsuńNiestety nie lubię tego typu pozycji, więc po książkę nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że z czasem bym się na książkę skusiła ;)
OdpowiedzUsuńPraca fotoreporterów musi być niezwykle ciekawa, kiedyś nawet sama chciałam spróbować. Teraz mi przeszło, ale chętnie poznałabym spojrzenie, i to dwóch osób, na ten zawód. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wiesz, my naprawdę mogłybyśmy mieć wspólną biblioteczkę! Czasem się troszkę mijamy, ale jednak często sięgamy po podobne książki :) Tym razem mnie wyprzedziłaś, ale dogonię Cię, przeczytam "Bractwo" na pewno :)
OdpowiedzUsuńWiem! Też czasami mam takie wrażenie ;) Książki, o których piszesz w zdecydowanej większości są na mojej liście, albo po Twojej recenzji od razu na nią trafiają ;)
Usuń