Jacob
de Zoet to holenderski kancelista, który w 1799 roku wypływa do Japonii. Jego
celem jest Dejima – sztuczna wyspa w zatoce Nagasaki, gdzie mieściła się
holenderska faktoria. Japończycy, którzy odcięli się od świata zewnętrznego nie
tolerowali u siebie obcokrajowców, więc zakazane były wszelkie praktyki
chrześcijańskie, a mieszkańcy Dejimy nie mogli opuszczać swojej wyspy. Jacob de
Zoet trafia do tego obcego i egzotycznego kraju na przełomie wieków, gdzie będzie
miał okazję poznać japońskie obyczaje, zasmakować zakazanej miłości i odkryć u
siebie nieznane zdolności.
„Tysiąc
jesieni Jacoba de Zoeta” opowiada o nieznanym mi kawałku historii stosunków
japońsko-holenderskich. Dejima to niezwykłe miejsce. Odcięte od świata, a
jednocześnie najbardziej z nim związane. Holendrzy, którzy prowadzą handel z
Japończykami muszą dostosować się do zasad, które narzuca im szogun, a w zamian
za to liczą na szybki zysk. Ich życie regulują okresy handlowe, a jedynymi
rozrywkami są hazard i kobiety. Obie nacje nie darzą się dużym zaufaniem, ale
można powiedzieć, że są na siebie skazane.
Pierwsze
spotkanie z twórczością Davida Mitchella mam już za sobą. Przyznam się, że
wymęczyłam tę książkę, bo czytałam ją prawie miesiąc (sic!). Nie pamiętam,
kiedy ostatnio zdarzyła mi się taka sytuacja. Trudno było mi się wciągnąć w
całą opowieść, choć nie mogę powiedzieć, by książka była nudna. Nie potrafię
powiedzieć, o co tak naprawdę chodziło. Być może nie do końca przypadł mi do
gustu styl autora lub to, że każda z trzech części książki mogłaby być osobną
historią. Co tym bardziej sprawiło, że mogłam ją odłożyć na tydzień bez żadnych
wyrzutów sumienia.
Podsumowując,
„Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta” to nie do końca moje klimaty. Choć bardzo
lubię klimat Orientu i książki, których akcja jest osadzona w poprzednich
wiekach, to tutaj trudno było mi się wciągnąć. Główny bohater to niezwykle
interesująca postać i można tylko żałować, że było go tak mało. Momentami
ciekawie, momentami nudnawo – tak mogę podsumować całość. Trudno mi
jednoznacznie ocenić ten tytuł. Nie żałuję, że po niego sięgnęłam, choć chyba
nie będę go długo wspominać.
Tytuł:
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta
Autor: David Mitchell
Wydawnictwo: MAG, 2013
Strony: 624
Ocena: 3,5/6
Przez moment pomyślałam, że może przeczytaj... ale jednak sobie odpuszczę :/ To również nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńTę książkę mam od tak dawna na półce, że aż wstyd się przyznać ;P Za sobą mam dwie pozycje autora: "Czasomierze" oraz "Widmopis" i ta pierwsza była świetna, a ta druga... dziwna. Teraz boję się, że z "Tysiąc..." będzie podobnie. Trochę mnie przestraszyłaś, ale i tak przeczytam, aby wyrobić własną opinię. Może nie będzie źle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Temat mieszania się zachodu ze wschodem jest jak najbardziej ciekawy, aczkolwiek dla mnie ważna również jest forma przekazu. Jak książka jest nudnie napisania, to nie wiem jak bardzo byłby ciekawy temat, nie ruszę jej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
mowmikate
Być może kiedyś do niej zajrzę, lecz teraz szukam czegoś innego :)
OdpowiedzUsuń