wtorek, 26 sierpnia 2014

J. Deaver, Kolekcjoner kości


Źródło: http://www.proszynski.pl/
            Po krótkiej przerwie od kryminałów i thrillerów, znów sięgnęłam po ten gatunek. Tym razem padło na „Kolekcjonera kości” J. Deavera, który był na mojej liście od naprawdę długiego czasu. W końcu mi się udało i szczerze mówiąc mam mieszane uczucia. Książka nie powaliła mnie na kolana, ale też nie odłożyłam jej po pierwszym rozdziale. Była przeciętna. I wydaję mi się, że za jakiś czas zginie wśród innych przeczytanych przeze mnie kryminałów. A szkoda, bo ma w sobie potencjał, który ujawnił się dopiero pod koniec.

            Po przylocie do Nowego Jorku do taksówki wsiada para ludzi – kobieta i mężczyzna. W jakiś czas później młoda policjantka Amelia Sachs znajduje zwłoki mężczyzny, który został zakopany żywcem, a z ziemi wystaje tylko ręka, z której zostały zdjęte skóra i mięśnie. Rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie drugiej ofiary. Niestety szybko okazuje się, że morderca nie poprzestał na porwaniu tylko tych dwóch osób. W dodatku zostawia dla policji wskazówki dotyczące kolejnych ofiar. Zdeterminowana policja postanawia włączyć w śledztwo swojego dawnego pracownika Lincolna Rhyma. Problem jednak w tym, że ten najlepszy specjalista od badania miejsc zbrodni jest prawie całkowicie sparaliżowany. Może poruszać tylko głową, szyją i jednym palcem u ręki. W związku z tym przy badaniu miejsc zbrodni zaczyna pomagać mu piękna policjantka Sachs, która wykonuje jego instrukcje podawane przez telefon.

            Narracja prowadzona jest dwutorowo – raz mamy ukazane wydarzenia z perspektywy policji, raz z perspektywy mordercy. Lubię ten zabieg, bo urozmaica on akcję, a dodatkowo postać mordercy staje się bardziej dopracowana i ciekawsza. W przypadku „Kolekcjonera kości” postać tego złego była dla mnie intrygująca dopóki nie dowiedziałam się kim jest naprawdę. Chory psychicznie mężczyzna, który jest zafascynowany postacią mordercy opisanego w „Zbrodnie w starym Nowym Jorku” to obraz jaki dostajemy przez większą część książki. Ten morderca mi się podobał (jeśli można tak powiedzieć), jednak gdy wszystkie karty zostały odsłonięte postać mordercy stała się dla mnie zbyt oczywista i ta aura tajemniczości i fascynacji historycznym Nowym Jorkiem zniknęła w mgnieniu oka.

            Jeśli chodzi o dwójkę głównych bohaterów – funkcjonariuszkę Sachs i kryminalistyka Rhyma to lubiłam ich, gdy byli osobno, jednak ich relacja była dla mnie dziwna. Mam nadzieję, że nie zepsuję nikomu lektury zadając to pytanie… Która kobieta wchodzi do łóżka sparaliżowanemu facetowi, którego zna zaledwie kilka dni? I sprostuje – nie chodziło o seks, tylko o spanie razem, no ale fakt pozostaje faktem. Trochę mnie to zdziwiło i stwierdziłam, że może nie jestem zbyt otwarta.

            Zbliżając się już do końca, chciałam jeszcze napisać, że w książce występuje bardzo dużo fachowej terminologii. Dla chemików i ludzi, którzy mają z tym do czynienia takie nazwy jak skaningowy mikroskop elektronowy sprzężony z urządzeniem analizującym dyspersję promieni rentgenowskich czy mikrospektrofotometr pewnie wydają się zrozumiałe, ja jednak należę do grona osób, które nie miały pojęcia o czym czytają. Rozumiem, że taki zabieg dodaje książce wiarogodności i sprawia, że możemy poczuć, że autor wie o czym pisze. Ale w tak dużych ilościach i w takim natężeniu to nie jest dobry pomysł. W końcu to nie jest żaden podręcznik tylko książka, którą czytamy dla przyjemności i przebijanie się przez masę niezrozumiałych słów nie uławia lektury. W związku z tym odkładając książkę nie korciło mnie, żeby od razu sięgnąć po nią ponownie i dowiedzieć się co będzie dalej.

            Podsumowując, „Kolekcjoner kości” jest książką z ciekawą zagadką, ciekawym mordercą i ciekawym pomysłem na prowadzenie śledztwa. Jednak jeśli chodzi o warstwę psychologiczną postaci i ich zachowania to czasami wydawały mi się bardzo naciągane. W dodatku zbyt duże nagromadzenie fachowej terminologii nie ułatwiało czytania. Jest to pozycja, która jest warta uwagi, ale trzeba do niej podejść z dużą dozą cierpliwości. Mimo, że nie wszystko mi się podobało to nie wykluczam, że sięgnę kiedyś po kolejne części.

Tytuł: Kolekcjoner kości
Autor: Jeffrey Deaver
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2008
Ocena: 3,5/6

sobota, 23 sierpnia 2014

Liao Yiwu, Prowadzący umarłych

Źródło: http://czarne.com.pl/
            „Prowadzący umarłych” to zbiór prawie trzydziestu rozmów z mieszkańcami Chin, którzy doświadczyli na własnej skórze okrucieństwa rządu komunistycznego. Autor książki – Liao Yiwu to człowiek, który także stał się jego ofiarą. Wiele lat spędził w więzieniu, był bity i torturowany, musiał się ukrywać, a jego twórczość (m.in. „Prowadzący umarłych”) jest w Chinach zakazana. Przed przeczytaniem tej książki warto jeszcze wiedzieć, że polski przekład nie był tłumaczony z wersji chińskiej, a angielskiej. Jednak jak zaznacza wydawca, wszystkie decyzje były ustalone z autorem.

            Książka jest zbiorem wywiadów z Chińczykami, który zaznali biedy i represji politycznych. Autor rozmawiał z bardzo różnymi osobami, każda z rozmów jest inna, każda przeprowadzona w trochę innych okolicznościach. W rezultacie możemy przeczytać o kierowniku szaletu publicznego, niewidomym ulicznym grajku, prawicowcu, handlarzu ludźmi, chłopie, który obwołał się cesarzem, przedsiębiorcy pogrzebowym, opacie czy o zawodowym żałobniku. Jednak w książce znajdziemy o wiele więcej historii, które są świadectwem ludzkiego cierpienia i ukazują nam życie codzienne zwykłego, szarego Chińczyka. Mi osobiście, najbardziej zapadły w pamięć trzy wywiady – z trędowatym, hieną cmentarną oraz wywiad dotyczący prowadzących umarłych. Tytułowi prowadzący umarłych zajmują się transportem zwłok do rodzinnej miejscowości zmarłego. W wielu przypadkach pokonywane przez nich odległości są bardzo duże i wymagają ogromnej wytrzymałości i siły fizycznej. Większość wywiadów są to wywiady z mężczyznami. Jednak autor nie zapomniał również o kobietach. Dwie rozmowy dotyczą bezpośrednio życia kobiet, trzeci wywiad jest co prawda przeprowadzony z kobietą, jednak dotyczy jej męża. Szkoda, że przy tak dużej ilości rozmów znalazło się miejsce dla tak małej ilości kobiet, jednak ważne, że chociaż ktoś dał im głos.

            „Prowadzący umarłych” to ciężka książka, która obnaża cierpienie i prawdziwe życie Chińczyków. Dowiadujemy się z niej wiele o historii Chin, o tym jak władze komunistyczne wkraczały do życia prywatnego ludzi i jak ludzie sobie z tym radzili. Są to trudne rozmowy, choć niekiedy poglądy i zachowanie niektórych ludzi budziły u mnie uśmiech. Wszystkie rozmowy są ważne, ale niektóre ciekawiły mnie bardziej, drugie mniej. Taki jest minus krótkich form. Trudno jest na kilku stronach, przy tak zróżnicowanym „towarzystwie” we wszystkich rozmowach zachować takie samo zainteresowanie czytelnika. Niektóre z wywiadów przeczytałam jednym tchem, a opowiadana historia poruszyła mnie do głębi, z innymi było inaczej i tylko czekałam, aż wywiad się skończy. To jest tylko moja ocena i zdaję sobie sprawę, że pewnie każdy, kto czyta tę książkę będzie miał inne odczucia i poruszą go inne historie. Nie zmienia to faktu, że książka jest zdecydowanie warta przeczytania, żeby nie powiedzieć, że po prostu należy ją poznać, bo pokazuje prawdziwy obraz Chin, a nie ten propagandowy.

Tytuł: Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych
Autor: Liao Yiwu
Wydawnictwo: Czarne, 2011
Ocena: 4/6

środa, 20 sierpnia 2014

Tan Twan Eng, Ogród wieczornych mgieł


Źródło: http://www.znak.com.pl/
            Czasami zdarzają się książki, które pozwalają nam powoli i spokojnie zanurzyć się w ich treści. Wolno płynąca akcja, przepiękne opisy krajobrazów, bohaterowie, którzy zostali naznaczeni przez życie i czas. Taka właśnie jej powieść Tan Twan Enga „Ogród wieczornych mgieł”. Książka, która w melancholijny i spokojny sposób dotyka trudnych tematów. Autor ma cudowny dar opowiadania i tworzenia plastycznych obrazów, które sprawiają, że chciałoby się przenieść do tytułowego ogrodu.

            Książka opowiada historię znajomości Yun Ling oraz Aritomo. Yun Ling jest młodą kobietą, która w czasie wojny przebywała wraz z siostrą w obozie japońskim. Wydarzenia, których była tam świadkiem i których doświadczyła naznaczyły ją na całe życie. Jako więźniarka była zmuszana do ciężkiej pracy i upokarzana na każdym kroku. Z pobytu w obozie wyniosła trwałe okaleczenie ciała, nienawiść do Japończyków i stratę siostry. Po opuszczeniu obozu celem jej życia stało się doprowadzenie do ukarania Japończyków, spełnienie marzenia swojej siostry o założeniu własnego ogrodu oraz poszukiwanie obozu, w którym była przetrzymywana.

            Aritomo to japoński ogrodnik, który pracował dla cesarza. Po przeniesieniu się na Malaje założył ogród, który stał się kwintesencją japońskiej sztuki ogrodnictwa. Pewnego dnia przyszła do niego Yun Ling z prośbą, by założył ogród dla jej siostry. Aritomo nie godzi się na to, jednak składa Yun propozycje, aby stała się jego uczennicą. Tak rozpoczyna się historia skomplikowanej i pięknej znajomości.

            „Ogrody wieczornych mgieł” to fascynująca opowieść o pokonywaniu własnych słabości, o radzeniu sobie z utratą bliskiej osoby i o przełamywaniu uprzedzeń do innych kultur. A w tle tego wszystkiego znajduje się przepiękny japoński ogród, który urzeka i uspokaja. Muszę się przyznać, że po przeczytaniu książki naszła mnie ogromna ochota na założenie własnego japońskiego ogrodu, w którym mogłabym spędzać całe dnie. Świat stworzony przez autora jest pełen sprzeczności. Z jednej strony mamy wojnę, z drugiej spokojny azyl ogrodu. Poruszana tematyka jest okrutna, przepełniona cierpieniem niewinnych ludzi, jednak malownicza sceneria sprawia, że książka nie wydaje się wcale pesymistyczna.

            To nie jest książka na jeden wieczór, wymaga ona od czytelnika dużej uwagi i skupienia, jednak naprawdę ją polecam, bo przeniesienie się do ogrodu wieczornych mgieł jest nieocenioną przyjemnością. Wspaniale oddany obraz Malezji, jej przyrody i mieszkańców jest istotnie godny uwagi. W dodatku wielbiciele herbaty (w tym ja) znajdą w książce coś dla siebie – opis plantacji herbaty, a także fragmenty, które sprawią, że od razu nachodzi nas ochota na jej wypicie.

Tytuł: Ogród wieczornych mgieł
Autor: Tan Twan Eng
Wydawnictwo: Znak, 2013
Ocena: 6/6

czwartek, 14 sierpnia 2014

M. Bogucka, Maria Stuart


Źródło: http://www.empik.com/
            Maria Stuart – królowa Szkocji, której życie, choć stosunkowo krótkie, obfitowało w wiele tragicznych i nieszczęśliwych chwil. Kobieta, którą targała ogromna ambicja i żądza władzy, a z drugiej strony nie potrafiła oprzeć się namiętnościom i uczuciom do mężczyzn, którzy doprowadzali ją do rozpaczy i depresji. Poznawanie losów tej tragicznej postaci było podróżą do szesnastowiecznej Szkocji, do kraju opanowanego przez wojnę religijną między katolikami i protestantami, do kraju surowego i zupełnie innego od ówczesnych dworów renesansowych.

            Maria Stuart urodziła się w 1542 roku jako córka Jakuba V i Marii de Guise. Swoją młodość spędziła we Francji, gdzie zaznawała uroków francuskiej kultury i splendoru królewskiego dworu. Tam też, została wydana za mąż za następcę francuskiego tronu – Franciszka, który po śmierci ojca władał Francją jako Franciszek II. Można powiedzieć, że lata spędzone we Francji były najszczęśliwszym okresem w życiu Marii Stuart. Niestety nie trwał on długo. Po śmierci męża w 1560 roku Maria była zmuszona do powrotu do Szkocji. Kraju, którego była władczynią, ale był on jej obcy i nieznany. Co więcej, w kraju panował konflikt między katolikami i protestantami. Maria jako katoliczka próbowała prowadzić tolerancyjną politykę, jednak wpływy protestanckie z każdym dniem stawały się coraz większe. Problemów dostarczał także fakt, że Maria była samotną kobietą na tronie. Królowa zdawała sobie sprawę, że aby utrzymać władzę musi znaleźć sobie męża. Niestety, impulsywna i uczuciowa kobieta nie potrafiła chłodno ocenić sytuacji i w wyborach mężczyzn kierowała się sercem, co na dłuższą metę nie okazywało się dobrym wyborem. Skomplikowane były również stosunki między Marią i jej synem Jakubem, który oddzielony od matki, został wychowany w innej religii, prawie nie znał swojej matki, a w ostatnich chwilach jej życia nie przyszedł jej z pomocą.

            Niebezpieczny dla Marii Stuart był także konflikt z Elżbietą I – królową Anglii, a kuzynką Marii. Królowa Szkocji rościła sobie prawo do tronu angielskiego, co powodowało zatarg między dwoma władczyniami. Niechęć Elżbiety do Marii poskutkowała warunkami życia, jakie musiała wieść Maria Stuart, po tym gdy uciekła ze swojego kraju do Anglii, by szukać pomocy u kuzynki. Przekroczenie granicy szkocko-angielskiej stało się początkiem prawie 20-letniej niewoli szkockiej królowej w Anglii, a w ostateczności skończyło się pierwszym w dziejach ścięciem królewskiej głowy.

            Jeżeli chcecie przeczytać historię królowej, której życie skończyło się na szafocie, kobiety, w życiu której nie brak było romantycznych historii, która była muzą dla francuskich poetów, osoby, która czuła się obco we własnym kraju, która została zmieszana (lub rzeczywiście w nich uczestniczyła) w kilka spisków, w tym w plan zamordowania własnego męża lub zamordowania angielskiej królowej, to musicie poznać dzieje Marii Stuart. Biografia napisana przez Marię Bogucką została wydana w ramach serii biograficznej Ossolineum, którą bardzo sobie cenię za rzetelność i wysoki poziom. Autorka stara się jak najbardziej obiektywnie przedstawić losy szkockiej królowej, nie wybiela jej, ani nie oskarża. Płynna narracja i przystępny język sprawiają, że jest to książka dla każdego. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla osób, których nie interesują się specjalnie historią Wysp Brytyjskich czy wojen religijnych pewne fragmenty mogą wydać się nużące, jednak główna opowieść o życiu Marii Stuart jest napisana w naprawdę ciekawy i wciągający sposób.

Tytuł: Maria Stuart
Autor: Maria Bogucka
Wydawnictwo: Ossolineum, 2009
Ocena: 4/6

niedziela, 10 sierpnia 2014

S. Northup, Zniewolony


Źródło: http://www.replika.eu/
            Rzadko zdarza się, abym najpierw zobaczyła film, a dopiero później sięgnęła po książkę. Staram się tego unikać, by ekranizacja nie przysłoniła mi przyjemności czytania i własnego wyobrażenia bohaterów. Jednak w przypadku „Zniewolonego” najpierw byłam w kinie. Zresztą, pewnie gdyby nie film nie dowiedziałabym się o książce.

            „Zniewolony” to historia Solomona Northupa, ciemnoskórego wolnego obywatela Stanów Zjednoczonych, który w wyniku podstępu i porwania stał się niewolnikiem. Northup wiódł spokojne życie u boku żony i trójki dzieci, które w rezultacie spotkania z dwoma mężczyznami oferującymi mu możliwość zarobku, stało się życiem poniżanego i bitego niewolnika na plantacji bawełny. Książka jest zapisem lat, które Northup spędził jako niewolnik. Porwany i sprzedany, z dnia na dzień stał się czyjąś własnością. Najmniejsza wzmianka o tym, że jest wolnym obywatelem kończyła się pobiciem. Czytając opis dwunastu lat niewoli Solomona jesteśmy świadkami jego nieszczęścia, tęsknoty za domem i rodziną oraz ogromnej nadziei na uwolnienie. Northup opowiada o stosunku białych plantatorów wobec ich „własności”, o ciężkim życiu ciemnoskórych niewolników, o konsekwencjach wszelkich prób ucieczek, o tym co było przyczyną chłost i innych kar. Otrzymujemy również w miarę dokładny opis uprawy bawełny i trzciny cukrowej.

            Książka jest osobistym zapisem przeżyć człowieka, który przeżył piekło. Nie ma tutaj suchych opisów lub fantastycznych przygód, wręcz przeciwnie są zdania przesiąknięte emocjami, które oddają tragedię autora. Autor nie pomija swoich próśb zanoszonych do Boga o ratunek, często wspomina o rodzinie i tęsknocie za domem, szczerze opowiada o wszystkim co mu się przytrafiło. Opisuje brutalne i bezlitosne zachowania swojego „właściciela”, choć przyznaje, że niektórzy z plantatorów są dobrymi ludźmi, którzy po prostu żyją w złym systemie.  W wielu miejscach autor zastrzega, że to o czym pisze można sprawdzić w takim a takim miejscu, co więcej na końcu książki znajdują się przedruki dokumentów, które przyczyniły się do uwolnienia Northupa.

             Jeżeli ktoś chce przeczytać o tym, jak naprawdę wyglądało niewolnictwo w Stanach Zjednoczonych, jakie życie wiedli niewolnicy pracujący na plantacji bawełny, powinien przeczytać tę książkę. Mimo, że jest to zapis prawdziwej historii, to i tak odnajdziemy tam opis tragicznej ucieczki, sceny, które chwytają za serce i bohaterów, których nie powstydził się najlepszy pisarz. Jednak to nie fikcja, to wydarzyło się naprawdę, choć czasami aż trudno w to uwierzyć.

Tytuł: Zniewolony. 12 years a slave
Autor: Solomon Northup
Wydawnictwo: Replika, 2014
Ocena: 5/6

środa, 6 sierpnia 2014

M. Wroński, A na imię jej będzie Aniela


Źródło: http://www.gwfoksal.pl/
            Uświadomiłam sobie ostatnio, że dawno nie czytałam żadnego polskiego kryminału. W mojej biblioteczce dominują te amerykańskie, angielskie i skandynawskie. W związku z tym, chętnie sięgnęłam po książkę Marcina Wrońskiego „A na imię jej będzie Aniela”. Kryminał, którego akcja dzieje się w ogarniętym drugą wojną światową Lublinie. Było to też moje pierwsze spotkanie z komisarzem Zygmuntem Maciejewskim, którego Wroński po raz trzeci umieścił w swojej książce.

            Książka rozpoczyna się w 1938 roku, gdy zostaje odnalezione ciało służącej - Anieli Biernackiej. Młoda kobieta została zgwałcona i uduszona, a na jej ciele znajdują się dziwne ślady, których nie można zidentyfikować. Co więcej, kobieta została zamordowana w dniu swoich imienin. Rok później, już w czasie działań wojennych również zostaje znalezione ciało młodej kobiety – uduszonej i zgwałconej, jednak wojenna rzeczywistość, bombardowanie i zmagania z niemieckim wojskiem znacznie utrudniają prowadzenie normalnego śledztwa. W kolejnych latach – rok za rokiem do 1944 roku, dochodzi do zamordowania kobiety. Prowadzący śledztwo Zyga Maciejewski stara się robić wszystko by ująć sprawcę. Mniej ważne stają się dla niego zbrodnie hitlerowców, to jak traktują Żydów i jakich zbrodni się dopuszczają, a jedynym jego celem staje się złapanie mordercy. Komisarz Maciejewski decyduje się nawet wstąpić w szeregi niemieckiej policji, byle tylko pozwolono mu prowadzić swoje dochodzenie.

            „A na imię jej będzie Aniela” to książka, która pobudza wyobraźnie. Autor bardzo dobrze oddał realia życia pod niemiecką okupacją. Obok głównego wątku kryminalnego, czytamy o wojennej rzeczywistości, o niemieckich działaniach skierowanych w Żydów, o stosunku Polaków do rodaków, którzy postanowili pracować dla Niemców, jak również o pracy niemieckiej policji kryminalnej. Komisarz Maciejewski jest przykładem osoby, która wyznaje zasadę – cel uświęca środki. Nie boi się wejść w szeregi niemieckiej policji, zrobi wszystko by złapać mordercę, który bezkarnie popełnia zbrodnie. Bardziej przemawia do niego jedno ciało zamordowanej kobiety, niż likwidacja całego getta żydowskiego. Maciejewski nie jest typem bohatera, którego lubi się od pierwszego wejrzenia. Pije, kłamie, używa przemocy, zdradza swoją partnerkę. W książce Wrońskiego nie ma schematu dzielącego bohaterów na tych dobrych i złych. Wojenna rzeczywistość skutecznie zaciera tę granicę.

            Książka podobałaby mi się zapewne bardziej, gdybym znała komisarza Maciejewskiego z poprzednich tomów. Nie chodzi o to, że pojawiały się wątki, których nie mogłam zrozumieć bez znajomości poprzednich części, ale miałam wrażenie, że lepiej zrozumiałabym postępowanie głównego bohatera znając go wcześniej. Wydaję mi się, że mogło to wpłynąć na to, że trudno było mi od początku wczuć się w akcję książki. Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest naprawdę ciekawą i porywającą lekturą, która nie zawiedzie fanów gatunku. Ja osobiście chętnie poznam inne książki Marcina Wrońskiego, w tym komisarza Maciejewskiego. Dodam jeszcze, że w książce wspomina się o komisarzu Edwardzie Popielskim - bohaterze książek Marka Krajewskiego :)

Tytuł: A na imię jej będzie Aniela
Autor: Marcin Wroński
Wydawnictwo: W.A.B., 2011
Ocena: 4/6

niedziela, 3 sierpnia 2014

A. Christie, Dwanaście prac Herkulesa


Źródło: http://www.agathachristiekolekcja.pl/
            Połączenie kryminału i kultury antycznej to dla mnie połączenie idealne. W dodatku w wykonaniu Agathy Christie staje się ono tak naturalne, że czytanie to sama przyjemność. Co prawda, nie przepadam za zbiorami opowiadań, a „Dwanaście prac Herkulesa” właśnie do nich należy, to jednak cała książka miała jeden wspólny motyw, który doskonale łączył każde z nich. Grecki heros Herkules stał się przeciwnikiem dla Herkulesa Poirot – prywatnego detektywa, który kończy karierę. Czy współczesny Herkules, który walczy umysłem pokona tego antycznego słynącego z siły fizycznej?

            Jak wskazuje tytuł, książka zawiera dwanaście opowiadań, które nawiązują do dwunastu prac Herkulesa. Poirot postanawia, że jego karierę zwieńczy rozwiązanie tuzina zagadek, które można porównać do prac Herkulesa. I rzeczywiście każda kolejna zagadka miała coś wspólnego z dokonaniami greckiego herosa. Jedne były bardziej oczywiste, drugie mniej, jednak zawsze można było znaleźć odniesienie do mitologii. Taki zabieg pozwolił nam poczytać o porwaniach pekińczyków, sile plotki, narkotykach, sekcie religijnej czy nad wyraz inteligentnej i przebiegłej służbie domowej. Oczywiście każde z opowiadań wzbogaca osoba Herkulesa Poirot, który jest niezastąpiony w swoim fachu.

            Muszę przyznać, że po przeczytaniu tej książki stałam się fanką Poirota. Ta jego nienaganna elegancja, pewność siebie i ogromne wąsy składają się na obraz detektywa, którego chętnie bym poznała. Zresztą, również doskonale zbudowane postacie drugoplanowe stają się wizytówką Christie. Postacie i ich zachowania w książkach autorki dają dowód na to, że Christie była doskonałym znawcą ludzkiej psychiki. Nic nie jest przypadkowe, wszystko łączy się ze sobą i ostatecznie otrzymujemy literacką ucztę w formie świetnego kryminału.

            „Dwanaście prac Herkulesa” to książka bardzo dobra, która pokazuje, że kultura antyczna nie musi być nudna i można ją wykorzystać także w kryminale. Jednak jak to ze zbiorami opowiadań bywa, jedne są lepsze, drugie gorsze. Tak było i tym razem – niektóre z opowiadań były w mojej ocenie trochę słabsze od innych. Nie zmienia to jednak faktu, że całość skonstruowana jest w taki sposób, że każde opowiadanie jest nawiązaniem do drugiego. Gdyby zabrakło chociaż jednej zagadki lub gdyby było ich za dużo, to wtedy Poirot nie wypełnił by swojego postanowienia i współczesny Herkules nie dorównałby temu mitycznemu. Jednak tak się nie stało i każda praca została powtórzona w sposób, który założył sobie wąsaty detektyw.
Autor: Agatha Christie
Tytuł: Dwanaście prac Herkulesa
Wydawnictwo: Dolnośląskie, 2014
Ocena: 4,5/6